Dla niezaznajomionych, J.D. Overdrive to polski zespół grający południowy metal. A południowy metal to ciężkie, często powolne riffy, whiskey, preria i długa droga przed Tobą. Tak właśnie brzmią chłopaki z J.D. Dzisiaj stałem się szczęśliwym posiadaczem trzeciej płyty w ich dorobku p.t. The Kindest of Deaths.
Płyta otwiera się ciężkim, powolnym, soczystym, rozedrganym riffem brzmiącym jak czwarta noc za kierownicą ciężarówki. Spokojne intro przygotowuje nas na kolejny, który równie soczystym riffem kreuje wyobrażenie co będzie dalej. Od razu da się słyszeć, że wokal jest bardziej dojrzały niż na poprzednich płytach, a całość bardziej wyważona. Głowa sama się kiwa w tempo.
Da się słyszeć, że dali i pofolgować perkusji i puścić wodze fantazji przy solówce czy dwóch. Bas nie zostaje w tyle, bo o ile mocno się nie wyróżnia, to doskonale uzupełnia. W połowie płyty wita nas miły akustyczny instrumental z bluesowym zacięciem, które to zacięcie, nie przypadkowe jak przy goleniu, utrzymuje się w następnym utworze.
Kolejne kilka to puste, zadymione bary, samotność, tęsknota za domem i pogoń za tym co nieuchwytne. A coup de gras to ambitny, dziesięciominutowy i wielowarstwowy utwór, czyli coś na co J.D. wcześniej się nie szarpnęli. Taki utwór potwierdza dojrzałość i rozwój zespołu i jest doskonałym zwieńczeniem płyty.
Z pełną śmiałością można stwierdzić, że to najlepszy póki co album w dorobku. Mocne 8/10.
P.S.: Jak zamyśliłem, tak zrobiłem, mianowicie zaopatrzyłem się w piwo promujące płytę czyli The Kindest of Ales wyprodukowane przez browar Reden w Chorzowie i otwarłem w momencie odpalenia płyty. Naturalnie jest to American India Pale Ale, które świetnie współgra z płytą. Każdy łyk to skrzypnięcie wiatraka na wietrze, skrzyp pyłu prerii, trzask łamanych gałązek przetaczającego się wiechcia słomy i wycie kojota. Mocna goryczka z delikatną nutką słodową, hojnie okraszona amerykańskimi chmielami. 8/10
P.S. 2: Dołączam foto :