Na pierwszy ogień pójdzie Boardwalk Empire (Zakazane Imperium), którego ostatni odcinek serii zobaczyłem w poniedziałek. Po pierwsze, zacząłem oglądać ten serial, bo został mi polecony. Po drugie, osoba polecająca miała rację, bo nie dość, że mi się spodobał, to mniej więcej w połowie pierwszego sezonu nie mogłem już przestać go oglądać. Tak się złożyło, że byłem na urlopie i w ramach wolnych wieczorów nabijałem licznik odcinków. „Zeżarłem” cztery sezony w jakieś dwa tygodnie i ucieszony oczekiwałem na piąty. Stałem się nieco mniej ucieszony, jak się dowiedziałem, że to będzie ostatni. No cóż, wszystko, co dobre, szybko się kończy.
W każdym razie zaintrygował mnie sam koncept umiejscowienia serialu w czasie prohibicji. Widzieliśmy kilka filmów, które dzieją się w tym okresie, ale nigdy serialu i (przynajmniej z mojej strony) zawsze to był Al Capone (owszem, jest, ale nie jest głównym bohaterem). Widzieliśmy także mnóstwo filmów i kilka seriali dotyczących mafii albo podobnej maści gangsterów. Tym razem, nie mamy zbirów, ale gangsterów z klasą. Główny bohater, Enoch „Nucky” Thompson, który rządzi miastem, jest postacią skonstruowaną w taki sposób, iż, mimo że jest szują, wzbudzał w jakiś sposób sympatię widzów (doskonała rola Steve’a Buscemi’ego), bo inne postacie raczej odwrotnie. Jednak słowo ostrzeżenia, bo do większości postaci nie powinnyśmy się przyzwyczajać, jakby sam George R. R. Martin przykładał rękę do scenariusza (Martin, co prawda jest, ale Scorsese). Niezależnie jednak od tego, jakie uczucia wzbudzają nas postacie, każda z nich jest intrygujący. Będący w swoim mniemaniu królem miasta kombinator; jego brat, skorumpowany szeryf; religijnie fanatyczny agent federalny; chcący się wyrwać spod skrzydeł protegowany z kompleksem Edypa i oczywiście jego matka; trzęsący cały miastami mafijni bossowie i ambitni gangsterzy chcący zająć ich miejsce; cichy zabójca oraz stylizowany na alfonsa murzyn o wdzięcznej ksywie „Chalky”[1]. Wszystko w kulturowym miksie Irlandczyków, Włochów, Sycylijczyków, Żydów, Afroamerykanów, Polaków, Latynosów i zestawu amerykanów hołdującemu wszelakim stereotypom jak: były właściciel niewolników, „mów do mnie Siiiiiiir”, paru wieśniaków oraz cała rzesza skorumpowanych urzędników. Całości dopełnia bardzo szczegółowy dobór strojów i dekoracji wywołujący wrażenie, że gdyby nagrać film na taśmę, postarzeć i puścić w czerni i bieli, można by się nie zorientować, że to nie jest film z lat 30tych. Końcowym smaczkiem jest muzyka, jazz lat 30tych, którego może nie słucham, ale bardzo lubię[2].
Przed przejściem do meritum jeszcze jedna ciekawostka. Stosunkowo duża ilość postaci jest całkowicie autentyczna, cześć bazowana na autentycznych. Co to znaczy? A to, że można artykuły o prawdziwych ludziach, takich jak Charlie „Lucky” Luciano czy osławiony Al Capone, można przeczytać choćby na Wikipedii, ba, nawet porównać zdjęcia do aktorów ich odgrywających. Po skończeniu czwartego sezonu i w oczekiwaniu na piąty, właśnie to zrobiłem. I troszeczkę sobie zespojlowałem fabułę, ale na szczęście nie całą i wyszło mi to na dobre, bo piąty sezon zaczyna się siedem lat po czwartym i dużo wydarzeń jest pominiętych lub zbytych jednym komentarzem („Ostatnio widzieliśmy się na pogrzebie Arnolda”). Dzięki temu nie musiałem badać sprawy a posteriori, chociaż gdybym się nie dowiedział, pewnie byłbym bardziej zaskoczony w miarę odkrywania wszystkich kart. Najbardziej się jednak zdziwiłem, jak na niewymienionym z nazwy niebiesko zorientowanym portalu społecznościowym przeczytałem, że ósmy odcinek będzie ostatnim. Spodziewałem się, co najmniej standardowych dwunastu, ale taka mała liczbą wyjaśniła coraz szybsze tempo w każdym odcinku, żeby w ostatnim odcinku poprowadzić nas bardzo powoli do konkluzji, co również zamierzam właśnie zrobić.
Serial jest rewelacyjny, godny polecenia i warto obejrzeć. Na pewno spodoba się fanom filmów mafijnych, historycznych lub kryminalnych. Postarałem się ile mogłem, żeby uniknąć spojlerów, bo liczę, że chociaż jedna osobą po przeczytaniu tej recenzji postanowi obejrzeć ten serial. To by oznaczało mój pierwszy literacki sukces.
9/10
[1] Chalky – ang. Kredowy.
[2] Dla sceptyków. Po pierwsze nie słucham tylko metalu. Po drugie grało się w „Mafię” i słuchało radyjka.