Zazwyczaj nie rozwodzę się o koncertach, ale ten był po prostu doskonały. Ale po kolei.
Przyjechaliśmy na miejsce, pociąg cycuś-glancuś. Nocleg w akademiku, a na recepcji klasyczny homo sovieticus, czyli Pani Halinka w pełnej krasie. Udało się ogarnąć, dotarliśmy do pokojów, które o dziwo były czyste, schludne, łazienki również i był zapas papieru :P. Ale dość o luksusach.
Dotarliśmy na stadion, kolejek jakoś specjalnie nie było, udało się w miarę sprawnie wejść na płytę, akurat na Limp Bizkit. Najgorsze obawy, że nagłośnienie będzie tak żałosne jak na Iron Maiden okazały się płonne. Wyszli, zaczęli od Rollin’, nagłośnienie było idealne, więc nie zostało nic innego jak poskakać. A że zagrali taki secik, że trzeba było skakać cały czas, to i się nawet spociłem. Macie fote:
Nie, to nie ja 😛
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony, bo odbyło się w miarę bez pierdolenia, idealnie wykonywali kawałki, a bonusem jest usłyszenie na żywo Smells Like Teen Spirit :P.
Natomiast teatrum Rammsteina to była prawdziwa uczta zmysłów. Setlista idealna, ani chwili nudy. Nagłośnienie dalej perfect, więc śmiało można by zamknąć oczy i słuchać. Ale nie na Rammstein!
Gały wywalone przez cały koncert. Po pierwsze gra świateł na scenie była świetna, i nie mam na myśli błyskania lampek pod sklepieniem, tylko własną aranżacje, która świetnie podkreślała utwory. Po drugie pirotechnika – motyw z kuszą na Du Hast jest całkiem oklepany (mimo to zajebisty za każdym razem. Parę razy dali popis ciekawych efektów, ale zwycięża Zerstören, na którym Till zrzucił kaftan, a pod spodem miał… kamizelką z niby ładunkami wybuchowymi. I tak, wysadził się w kaskadzie fajerwerków. Ciekawe, czy ich zbanują gdzieś za to :P.
I po trzecie ognie. Słupy pionowe, z góry, z dołu, w poprzek i na środku stadionu. Maski miotające płomienie (przy Feuer Frei!, dosyć znane):
I metalowe anielskie skrzydła, oczywiście miotające płomienie:
Na początku użyłem określenie uczta zmysłów, nie bez celu. Otóż ciepło płomieni było czuć, a że stałem od nich dość daleko wyobrażam sobie co było bliżej. W powietrzu unosił się zapach paliwa, a w ustach mieliśmy suszę, bo przy dużej ilości napierdalania i relatywnie wysokiej temperaturze w ciągu dnia, po prostu się mocno odwodniliśmy.
Koniec końców, koncert był idealny, miał wszystkie elementy Rammsteina, do których przywykliśmy. Jeżeli to czytasz, a chciałeś/chciałaś wybrać się na Rammsteina i przy następnych koncercie będziesz mieć wątpliwości, to niniejszym je rozwiewam. Till tez.
P.S. – jeżeli się wybieracie do Wrocławia kiedykolwiek po cokolwiek, to albo swoim samochodem, albo zainstalujcie sobie Ubera. Wrocławscy taksówkarze to chuje, a autobusy nawet jak pojadą, to się nie zatrzymują na przystankach.