W ramach zaskoczenia i naciągnięcia tematyki, którą obiecałem, będzie musical. „Les Miserables”, po polskiemu Nędznicy, to stosunkowo długa opowieść o ciekawym osobniku imieniem Jean Valjean. Poznajemy go jak razem z innymi więźniami wciąga za pomocą lin statek do stoczni. Postać portretuje Hugh Jackman, który sprawuje się świetnie w roli przystojniaków, myślicieli i mięśniaków będących przeciwieństwem dwóch pierwszych. Problem pojawia się dokładnie w tym momencie, w którym zaczyna śpiewać i niestety nie kończy, bo w końcu to musical. I trwa dwie i pół godziny, ale o tym później. Mamy rok 1815 i była rewolucja. Tyle mówi nam film i tendencja się nie zmienia, bo żeby go w pełni zrozumieć potrzebna jest jako taka wiedza historyczna, której część sam nabyłem w trakcie filmu posiłkując się pomocą wujka Google. Ta data ustawia wydarzenia po przegranej Napoleona pod Waterloo, czyli kres cesarstwa francuskiego, mające dalekosiężne reperkusje ekonomiczne i polityczne. Ważne jest to, że główny bohater cierpi niewolę od dziewiętnastu lat za kradzież bochenka chleba, co umieszcza jego zniewolenie w trakcie rewolucji francuskiej, co z kolei wyjaśnia dlaczego kara za kradzież była tak sroga, chociaż w rzeczywistości nie była to faktyczna kara za taki czyn, ale w tym okresie najmniejsze przewinienie było pretekstem, żeby wykorzystać ludzi do niewolniczej pracy. Ludzie ci, wszyscy solidarnie brodaci, wciągają statek do doku i kierując się z powrotem do (powiedzmy) koszar z braku lepszego określenia ich warunków noclegowych. W tym momencie Jean, dowiaduje się, że otrzymał zwolnienie warunkowe i może odejść (powiedzmy) wolny. Osobą wręczającą jest oficer Javer, grany przez Russel’a Crowe, który dzieli przynajmniej jedną cechę wspólną z Jackman’em. Tak jest, nasz gladiator, mediator, piękny umysłem ojciec Supermana, również nie potrafi śpiewać. I wspólnie z Jean’em, śpiewa przez cały film ile dusza zapragnie. Cięzka sprawa, ale do przeżycia, w końcu mógł to być duet Mandaryny z Urbańską. No nic, epicki, zapierający dech w piersiach początek, wyprowadza głównego bohatera na wędrówkę z dala od niewoli, ale wprost w niegodziwość prostych ludzi. Jako „złoczyńca”, czyli będący na zwolnieniu warunkowym przestępca, ma problemy z otrzymaniem pracy, a nawet noclegu, bo nikt nie chce mieć z nim nic wspólnego, co prowadzi nawet do pobicia na zapleczu tawerny. W końcu trafia do kościoła, gdzie przyjmuje go będący w dzisiejszych czasach oksymoronem dobry ksiądz. Daje mu ciepły posiłek i miękkie łóżko, czego zezwierzęcony Jean nie jest w stanie w pełni docenić i w środku nocy próbuje się ulotnić dekompletując kościelną kolekcję sreber, ale zostaje złapany przez policję i doprowadzony z powrotem przed oblicze dobrotliwego księdza. Ten natomiast, zamiast zgodnie z biblijną zasadą oka za oko potwierdzić jego winę oczekując kary, przychyla się do jego kłamstwa, że srebra zostały mu ofiarowane. Ba, idzie krok dalej, mówiąc, że zapomniał najlepszego i wciska mu dwa świeczniki. Policja, wybitnie niezadowolona z obrotu spraw opuszcza kościół, zostawiając ich sobie samym. Tutaj, ksiądz tłumaczy zbiegowi, przyjmując iście chrystusową postawę (sprzeczną z biblijną), że zrobił to wszystko, by ratować jego duszę. Ratunek ma polegać na tym, że jako człowiek z zupełnie niczym poza piętnem zbrodniarza ma wziąć te srebra i zacząć żyć jako uczciwy człowiek. Teraz następuje coś, co ciężko mi sklasyfikować, bo nigdy wcześniej nie spotkałem się z taką formą śpiewanego monologu (monouwertura? uwerturolog?), mianowicie przez kilka minut śpiewająco rozważa swoje czyny zajmując twarzą 90% ujęcia. Konkluzją monologu jest wyrzeczenie się tożsamości Jean’a Valjean’a, podarcie i wyrzucenie zwolnienia warunkowego oraz obietnica prawego życia.
Rok 1824, (chyba) Paryż, standardowe rozwarstwienie społeczne i pieśń (pamiętamy – musical) jak to nam źle, jak to większość cierpi nędzę albo musi harować póki jest w stanie albo nie kipnie (minęło dwieście lat, a ten delikatny szczegół socjoekonomiczny się nie zmienił). Akcja wprowadza nas do szwalni, gdzie kobiety szyją (znowu chyba) mundury, a brygadzista obmacuje i nagabuje pracownice, w szczególności Fantine, która przy końcu zmiany zostaje przyłapana na ukrywaniu listu, który pozostałe szwaczki przejmują i odczytują, automatycznie wnioskując na podstawie treści, która brzmi „Twoja córka jest chora, przyślij więcej pieniędzy”, że Fantine jest puszczalska, ma faceta na boku z dzieckiem, któremu musi przysyłać pieniądze i nie może być dalej szwaczką, żeby ich nie narażać. Tłumaczenie, że ojciec dziecka ich opuścił, a teraz Cosette jest pod opieką karczmarza, nie pomaga. Zaczyna się szarpanina, którą przerywa sam burmistrz, oczywiście nie kto inny jak Wolve… Jean Valjean, obecnie pod pseudonimem. Krótka ocena, pozwala nam określić, że się zmienił, jest prawym człowiekiem i chce jak najlepiej pomóc najbiedniejszym i najbardziej potrzebującym. Kończy kłótnie i mówi brygadziście, żeby załatwił sprawę możliwie łagodnie, a ten z kolei w ramach zemsty za brak uległości ze strony Fantine, wyrzuca ją na ulicę. Zrozpaczona udaje się do dzielnicy gdzie może wszystko sprzedać, co też robi, zaczynając od medalionu córki, poprzez włosy, ząb (sic!) na cnocie kończąc. Teraz następuje kolejny monouwerturolog o podłości ludzkiej, utracie nadziei i odrzuceniu boga za to, że pozwala na taką nędzę i rozpacz. Po tym upadku na dno, Fantine zostaje wciągnięta w sieć eksploatacji zasobów ludzkich już myśląc tylko o zarobieniu pieniędzy na uratowanie córki, ale zachowując ludzkie odruchy, przez które broni się przed natrętnym klientem drapiąc go w twarz. Znienacka pojawia się Javer, gotów wtrącić ją do więzienia. Z przeciwległego nienacka pojawia się Jean, chcący rozwiązać sprawę pokojowo, ale Fantine obarcza go winą za odwrócenie w szwalni wzroku, w jego oczach pojawia się przebłysk zrozumienia, wynosi ją na rękach do szpitala i obiecuje odkupić swoją winę ratując jej córkę. Fantine umiera w szpitalu, a Jean udaje się do karczmy. Przed dotarciem, poznajemy iście kopciuszkową sytuację w karczmie, mianowicie żona karczmarza traktuję Cosette jak poslugaczkę, a swoją córkę jak księżniczkę. Razem z mężem są podłymi szumowinami okradającymi klientów i kiedy w końcu Valjean zjawia się po Cosette, naciągają go jak mogą, a on nastawiony na odkupienie wręcza im fortune. Po opuszczeniu karczmy, podjeżdża do niej Javer również szukając dziewczynki. Tutaj warto wspomnieć, że oficer Javer rozpoznał w panie burmistrzu więźnia numer 24601 jeszcze pod szwalnią i po upewnieniu się, że to on , napędzany obowiązkiem zrobi wszystko, żeby wsadzic Jeana z powrotem za kratki. Następuje mu na pięty, jednak Jeanowi udaje się zbiec razem z dziewczynką.
Przeskakujemy kolejne osiem lat później, czyli rok 1832. Będzie teraz troszkę historii, więc jak ktoś jest z nią dobrze zaznajomiony, to paragraf można przeskoczyć. W 1789 roku wybucha rewolucja francuska, rodzina królewska zostaje w większości skrócona o głowę i Francja staje się mniej więcej republiką. Pod koniec rewolucji Napoleon dokonuje zamachu stanu, mianuje się konsulem i jako militarny dyktator rozpoczyna podbój Europy. W krótkim czasie Francja staję się cesarstwem, Napoleon jest postrzegany jako wybawiciel, między innymi przez nas (kłania się znajomość „Pana Tadeusza” i nie chodzi o ilość wypitych butelek tej marki) i panuje ogólny dobrobyt. Do czasu, a dokładnie do 1812, kiedy to Napoleon próbuje powtórzyć sukces Polaków z przed dwustu lat, czyli zająć Moskwę. Kończy się to srogą porażką i początkiem upadku, który kończy się ostatecznie w 1815. Przez najbliższe piętnaście lat co chwilę zmienia się sytuacja, to rządzą ultrasi, (brzmi jak pseudokibice) to jakiś król, to monarchia burżuazyjna. Ostatatecznie 1830 do władzy dochodzi król, będący jak przed rewolucją władcą absolutnym. Nie dalej jak dwa lata po rozpoczęciu jego panowania, wybucha powstanie mające na celu przywrócenie republiki. W tym miejscu rozpoczyna się trzecia część filmu.
Powoli zbliżamy się do końca przydługiego filmu jak i artykułu. Pojawia się stosunkowo dużo nowych postaci i postanowiłem ich nie opisywać, ani nie zajmować się ich losem z dwóch powodów. Po pierwsze, nie wprowadzają (poza jedną) nic do relacji znanych nam postaci, po drugie gdyby nie ten nagły rozrost obsady, film mógły być korzystnie krótszy. W każdym razie mamy powstanie, są barykady, pieśni, bohaterswo, patos i heroiczną śmierć, wszystko to co Polacy lubią najbardziej, szczególnie na lekcjach polskiego i historii. Wracając do bohaterów, Jean wraz z dorosłą już Cosette są rzuceni w wir tych wydarzeń. Cosette zakochuje się od pierwszego wejrzenia w jednym z rewolucjonistów Mariusie, a Jean wpada na „niezawodnego” oficera Javera i znowu postanawia, że muszą zniknąć, nie wyjawiając Cosette powodu. Javer próbuje zinfiltrować rewolucjonistów, ale zostaje odkryty i uwięziony. Jean również próbuje do nich dołączyć, żeby znaleźć Mariusa, wypatruję snajpera i strzela do niego ratując komuś życie, za co mu oferują co tylko chce, a on odkrywszy Javera, chce dostać jego. Javer przekonany, że Jean dokona zemsty za lata ścigania, ma skołowany wyraz twarzy kiedy najpierw Jean rozcina mu więzy, mówi, że nie żywi do niego urazy bo wykonywał tylko swój obowiązek i puszcza go wolno. Javerowi nie wychodzi to na zdrowie, bo w ostatnim już monouwerturologu rozważa dlaczego Jean go puścił, dochodzi do wniosku, że nie może żyć zawdzięczają życie przestępcy i rzuca się z mostu. Trochę przesada, ale dramatyzm musi być. W każdym razie rewolucjoniści walczą do ostaniego tchu, Jean ratuję Mariusa, po czym oddaje Cosette w jego ręce, wyznaje mu swoją tajemnice i prosi, żeby nie wyjawiał jej Cosette, po czym opuszcza ich, żeby nie musiała zaznać wstydu, że jej opiekun był przestępcą. Film kończy się, jak Marius i Cosette odnajdują Jeana w klasztorze, bliskiego śmierci. Cosette wybacza mu wszystko, Marius dziękuje za wszystko i Jean odchodzi w pokoju odprowadzony przez duszę Fantine. Jak już wspomniałem dramatyzm musi być. Podsumowując, film jest dobry, ale jest zdecydowanie za długi, przez co momentami troszkę nudny. Drugimi minusem jest konieczność znajomości tła historycznego. Tym razem rekomendacji nie będzie. Uważam, że nie warto oglądać filmu tylko po to, żeby powiedzieć, że się widziało. Film tylko dla fanów musicali albo ludzi, którzy mają wolne dwie i pół godziny i brak lepszego pomysłu, a przeczytanie tego artykułu wystarczy za zaznajomienie się z fabułą.