No właśnie, Slayer. Slayer, na ogół tłumaczy się jako zabójca, co nie do końca jest prawdą. Zabójca, to raczej „killer”, od czasownika „to kill” – zabijać, który jest ogólnym określeniem aktu pozbawienia kogoś życia. Zarówno polski, jak i angielski, dysponują masą określeń, które definiują formę zabicia kogoś: „to strangle” – udusić, „to drown [somebody]” – utopić [kogoś], „to bludgeon” – zatłuc itd. Natomiast „slayer” wywodzi od czasownika staroangielskiego „to slay” – zarzynać, ale, żeby nie było łatwo, nie należy go mylić z „to butcher” – również zarzynać, ale tego używa się w kontekście bezbronnych ofiar (zarówno zwierząt jak i ludzi, stąd „butcher” – rzeźnik). „To slay” oznacza dokładnie akt zarzynania kogoś w bitwie, czynność uderzenia ręką dzierżącą ostre narzędzie (stąd „slaughter” – rzeź), dlatego słowo „slayer” jest bliższe rzeźnika niż zabójcy, ale najdokładniejszym tłumaczeniem będzie zarzynacz lub rzezacz.
Dlaczego akurat taka refleksja? Bo przy okazji Wrót Baldura, słuchania Slayera przypomniała mi się seria o Gotreku i Feliksie, gdzie tytuł każdego tomu opisuje głównego bohatera, na podstawie tego co zabił czyli: TrollSlayer, ManSlayer, DragonSlayer itp., a w której napotkałem takie oto przepiękne tłumaczenie:
„We shall slay a great many!”
„Będzie dużo rżnięcia!”