Krótko o Call of Duty :
- Cześć pierwsza to świetna strzelanka z perspektywy pierwszej osoby osadzona w trakcie drugiej wojny światowej. Bardzo dobra rozgrywka, świetne odtworzenie historycznych bitew i świetny tryb dla wielu graczy.
- Call of Duty 2 – praktycznie odtworzenie części pierwszej w innych bitwach. Mogłaby być dodatkiem albo pakietem misji.
- Call of Duty 3 – nie grałem bo ktoś uznał za świetny pomysł wydać tylko na konsole.
- Call of Duty : Modern Warfare – gra dzieje się współcześnie, ma obligatoryjnego kapitana z brytyjskim akcentem i ma doskonałą rozgrywkę. Świetna fabuła jest wciągająca, dostajemy dużo urozmaiceń i nie da się zapomnieć misji w Prypeci.
- Call of Duty : World at War – powrót do drugiej wojny światowej, ale gra jest nudna, słaba rozgrywka i słaba fabuła idą natychmiast w zapomnienie. Gra otwiera drugi storyline (linia fabularna), żeby móc zrobić więcej Call of Duty bez dużego nakładu pracy. Od tego momentu seria robi się produktem do wysysania z graczy pieniędzy. Ma swoje momenty, ale sinusoida jakości ma duże wahania.
- Call of Duty : Modern Warfare 2 – kontynuacja MW nie wprowadza do samej rozgrywki współczesnej wojny prawie nic nowego, może parę bonusów (jak wspinaczka czekanami po lodowej ścianie), ale przyjemnie rozwija fabułę. Muszę przyznać, że wojny z Rosjanami na amerykańskiej ziemi się nie spodziewałem.
- Call of Duty : Black Ops – wrzuca na pomiędzy wojnę, a współczesność w sam środek zimnej wojny, Z gry coraz bardziej się robi przygodówka, bo co po chwilę naciśnij E żeby… . Natomiast sama opowieść o agencie z wypranym mózgiem i ciągnących się przez lata poszukiwaniach sowieckich zbrodniarzy jest całkiem, całkiem.
- Call of Duty : Modern Warfare 3 – warta zagrania tylko pod kątem zamknięcia wątku wojny z Rosjanami i ostatecznego zabicia ultraterrorysty Makarova.
- Call of Duty : Black Ops 2 – podobnie jak wyżej, tylko dla poznania zakończenia, ale że w życiu nie ma łatwo, gra sobie skacze między latami siedemdziesiątymi i osiemdziesiątymi, a niedaleką przyszłością. Więc biegamy z kałachem, a pięć minut później z futurystyczną bronią, nierealnie działającymi granatami i technologią, która jest aż głupia. I do między zwykłymi misjami, mamy jakieś dziwne misję a’la tower defense, które tak pasują do CoD’a jak wyścigi do Śródziemia. Do tego wchodzą różne zakończenia, a to już dopełnia czarę goryczy.
- Call of Duty : Ghosts – po prostu pomyłka. Słaba, nudna i nie warta nawet pięciu minut.
Kończąc podsumowanie serii, przejdę do tematu właściwego, czyli najnowszej części : Advanced Warfare. Walczyliśmy już z niemieckimi nazistami, sowietami, muzułmańskimi terrorystami, rosyjskimi terrorystami, rosyjskimi ultranacjonalistami, potem z wszystkimi Rosjanami, z powrotem z komunistami, skorumpowanymi oficerami własnych armii, chińczykami, afrykańskimi kacykami, na zjednoczonych mieszkańcach południowej ameryki kończąc. Ja myślę, że oni w tym studio siedzą i rzucają lotkami w mapę, bo AW zaczynamy kiedy Korea Południowa jest atakowana przez południowego sąsiada. To oczywiście nie koniec, bo w dobie globalizacji naszymi przeciwnikami będą terroryści z międzynarodowej organizacji KVA, wspieranej finansowo przez producentów broni, którzy jednocześnie lobbują rządy, żeby im sprzedawać broń do wojen, którzy sami próbują wywoływać (brzmi znajomo prawda?).
Ale Korea. Rok 2055. Główny bohater Mitchel w raz z najlepszym przyjacielem Willem Ironsem, muszą pomóc dobrym Koreańczykom odepchnąć z Seulu złych Koreańczyków. Przyjaciel ginie, bohater traci rękę. Na pogrzebie Willa, jego ojciec, Johnatan Irons (portretowany przez Kevina Spacey, nie tylko głosem, ale i wyglądem, który w filmowych przerywnikach poraża wręcz realizmem), prezes korporacji Atlas, po pogrzebie obiecuje Mitchelowi drugą szansę, wyposażając go w cybernetyczną rękę. Okazuje się, że Atlas nie tylko przoduje w technologii i broniach, ale ma też na rozkazy największą (sic!) na świecie pojedynczą siłę zbrojną (to ciekawy koncept). Jako inicjacje w oddziale najemników, wykonujemy misje uratowania naukowca. Udaje się, panuje radość, ale KVA wykonuje kilkadziesiąt równoległych ataków na reaktory atomowe, w wyniku czego Atlas rozwija się i rośnie w siłę, zapewniając uciekinierom z miast niezbędne do przeżycia produkty jednocześnie otrzymując od rządów więcej kontraktów wojskowych.
Teraz nie zostaje nic innego, jak odnaleźć wielkiego, złego terrorystę Hadesa, szefa KVA. Udaje się, ale umierając daje nam pendrive, na którym jest nagranie, jak szef Atlas dowiaduje się o planowanych atakach na reaktory od uratowanego naukowca, po czym strzela mu w głowę. Wnioskują, że pozwolił atakom się wydarzyć, bo wiedział, że korporacja urośnie w siłę. Jaki prezes globalnej korporacji pozwoliłby umrzeć tysiącom ludzi, żeby korporacja zarobiła pieniądze!? Niemożliwe! Niebywałe! Nietolerowalne! Sarkazm!
Rolę się odwracają i teraz musimy postawić się macierzystej firmie, bo okazało się, że są źli (sprawdzony scenariusz, weź pomysł z innego CoD i przenieś w inne czasy, zawsze działa). Generalnie próbujemy dorwać prezesa i zatrzymać operację Atlas. W międzyczasie, kiedy my na Antarktydzie przechwytujemy ich ładunek, z czymś co okazuje się bronią biologiczną, Irons oświadcza Narodom Zjednoczonym, że takową broń posiada i zabija ona wszystkich ludzi, którzy nie mają genotypu wprowadzonego do bazy danych Atlas. Dodatkowo, żeby nie było, że próżnuje, najeżdża Stany Zjednoczony i stwierdza, z fanatyzmem godnym Imama z ISIS, że jeżeli Atlas będzie jedyną siła militarną na świece to zapanuje pokój. Ale nasi bohaterowie mają to w dupie, powstrzymują atak bronią biologiczną i lecą z Ironsem. Po fascynującym pościgu (którego nie da się zrobić, jeżeli zmienisz sobie wcześniej przypisanie klawiszy…) zawisa z krawędzi budynku, trzymając się ręki Mitchela. Tak, tej ręki, którą sam mu zorganizował. W ramach podkreślenia dramaturgii i wyrazu teatralnego, Mitchel odcina sobie tą rękę nożem, patrząc jak spada razem z Ironsem w płomienie. Koniec, happy end, idziemy na drinka.
Tyle, jeżeli chodzi o fabułę. Jeżeli chodzi o rozgrywkę, to sam koncept się nie zmienia, ale w końcu dostajemy futurystyczne wyposażenie, które ma sens i jest realistyczne. Dokładniej exoszkielet, który zwiększa siłę, szybkość, pozwala skakać na kilkanaście metrów, bezpiecznie zeskoczyć z budynku, przyspieszyć leczenie i spowolnić czas (właściwie przyspieszyć percepcję użytkownika). Muszę przyznać, że poza momentami, kiedy gra wymagała użycia szkieletu (wskocz gdzieś, otwórz zacięte drzwi, generalnie Naciśnij E…) nie korzystałem z dodatków, tylko grałem w tradycyjny sposób. Do pobawienie się dostajemy też drony, wybór granatów i kombinezon bojowy niczym Dreadnought z Warhammer 40000. Ogólnie dużo innowacji, najwięcej w odsłonie od czwórki.
Konkludując, całkiem niezła, a dużo lepsza niż kilka ostatnich. 7/10